28 listopada 2014

Wszyscy potrzebujemy powodu, by wierzyć

Budząc się wczoraj, chciałam wmówić innym, że zniosę ból, który zmiażdżył mi serce. Że dam radę, tak od razu, że przecież jestem silna. Ale nie jestem. Wczoraj tym bardziej nie chciałam być, przynajmniej nie chciałam oszukiwać siebie samej. Kiedy otworzyłam oczy, kiedy od nowa musiałam oswajać się z tym, że to koniec, wpadłam w panikę. Przypomniały mi się Twoje wiadomości, które dostałam zaraz po przeczytaniu wcześniejszych słów. Miotałam się w tej pościeli, szukając ukojenia, wyłam jak bezbronne zwierzę złapane w pułapkę. Bezradność, którą najmocniej czuje się nocami, dopadła mnie rano, kiedy wszystko tak wyraźnie widać. Demony mnie nie opuściły, nim wzeszło słońce, nim otworzyłam zmęczone powieki. Poczułam się tak, jakby ktoś po raz kolejny wbił mi nóż w serce, w serce, które przecież ma świeżą, niezagojoną, ranę. A potem chciałeś się spotkać. Nie mogłam się nie zgodzić, nie chciałam.


"Przychodzę, by Cię spotkać, powiedzieć, że jest mi przykro
Nie wiesz, jak urocza jesteś
Musiałem Cię znaleźć, powiedzieć Ci, że Cię potrzebuję
I powiedzieć, że dla mnie jesteś wyjątkowa

(...)

 Nikt nie powiedział, że to będzie łatwe
To taka szkoda dla nas, że się rozdzielamy
Nikt nie powiedział, że to będzie łatwe
Nikt nigdy nie powiedział, że to może być tak trudne
Och, zabierz mnie do początku"

Nie spodziewałam się tego, co powiedziałeś. Chociaż może gdzieś w głębi serca, tego zranionego, krwawiącego tak mocno, miałam cichą nadzieję, że jednak... ale musiałam przestać się łudzić. Musiałam spojrzeć na to inaczej, mimo miłości, którą w sobie noszę, ból i rozczarowanie sprowadziło mnie na inną drogę. Tym bardziej Twoje słowa uderzyły we mnie jak piorun. Że chcesz to naprawić, że Ci zależy, że kochasz mnie "na swój sposób", że wiesz, że to nie to, co powinno być, ale chcesz, żebym dała Ci szansę. I wszystko inne, co zostanie między nami, i wzruszenia, które osiadły w mojej duszy bardzo głęboko, a niczego bardziej nie doceniam, jak tych wzruszeń właśnie. To one definiują intencje, jakie ze sobą nosimy, definiują szczerość, definiują prawdziwość słów i to coś, co pojawia się w źrenicach nieczęsto. Te drobne rzeczy, które w sobie nosimy, emocje, które wyrażamy, łzy, które są naszą siłą, a nie słabością, uśmiech, który jest nadzieją na lepsze jutro... to tak naprawdę ma największą wartość, wiesz? O tę wartość trzeba dbać, nie można pozwolić jej opaść na dno codzienności, która czasem daje nam w kość i przez którą zapominamy o tym, o czym powinniśmy pamiętać. 

Chciałeś dać mi czas na zastanowienie się, a ja wcale tego czasu nie potrzebowałam. Wiedziałam od samego początku, jaka będzie moja decyzja, ale moje zranione serce nie pozwoliło powiedzieć tego od razu. Bo to mimo wszystko, nie jest łatwe, jest cholernie trudne. I będzie do momentu, w którym nie powiesz mi z ponad stuprocentową pewnością, że też mnie kochasz lub do momentu, kiedy okaże się, że to jednak nie ma sensu. Wiem, że nie lubisz, gdy tak mówię. "Nie chcę nawet tego słuchać, nie dopuszczam do siebie tej myśli." Ale ja muszę to powiedzieć, bo strasznie się boję. Nie boję się, że znowu złamiesz mi serce, jestem w stanie to znieść, w końcu sama zdecydowałam podjąć ryzyko, o które prosiłeś. Boję się kłamstwa, boję się, że oszukujesz sam siebie. Wiem, że przemyślałeś to, co się stało, że jesteś pewien, że chcesz być ze mną, mimo wszystko. Ale ja i tak się boję i ten lęk będzie ze mną cały czas. Nie pozwolę mu zawładnąć moją miłością do Ciebie. Wiem, że będą takie dni, kiedy poczuję pustkę, kiedy strach przyciśnie mnie do muru tak mocno, że nie będę w stanie złapać tchu. Nie będę miała wątpliwości, nie poddam się, ale czasami opadamy z sił, mimo tego, co mamy, co tworzymy, mimo tego, o co walczymy. A walczymy przecież o Twoją miłość do mnie. Chciałabym, żebyś wtedy był przy mnie. Chciałabym być ja. Obiecaliśmy sobie coś nawzajem. Te obietnice są ważne, to jedne z tych obietnic, które trzeba realizować, nad  którymi trzeba pracować. Tych bez pokrycia nie udźwignęłabym na swoich ramionach, przecież wiesz. Dlatego druga szansa, którą Ci podarowałam, nie była łatwa, choć tak oczywista. Ciężko jest odbudować stracone zaufanie, ciężko jest być razem ze świadomością, że tylko ja... ciężko jest o to walczyć, ciężko jest, gdy moja miłość, tak piękna, z zarazem bolesna, jest daleko za Tobą. Wiem, że teraz ją widzisz, ale chcę żebyś widział ją wyraźniej, chcę, żeby odbijała się w Twoich oczach, gdy na Ciebie patrzę. Każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę, na możliwość naprawienia krzywd i ciosów zadanych tak mocno. Ty zasługujesz na nią bez cienia wątpliwości.

Dzisiejszy ranek nie wywołał u mnie paniki, nie wywołał łez, nie wywołał nic. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo to nie jest możliwe, kiedy wiem, co czujesz. Nie mogę karmić się złudzeniami, muszę spojrzeć na to z innej perspektywy. To nie umniejsza mojej miłości, ale muszę być przygotowana na wszystko. Czy to oszczędzi mi cierpienia - nie wiem. Wiem tylko, że to ryzyko zada mi mniej bólu niż gdybym wcale go nie podjęła. Gdybym wczoraj kazała Ci odjechać, a Ty zniknąłbyś z mojego życia. Boże, jak te słowa ranią... "powiedz nie, a zniknę z Twojego życia raz na zawsze." A ja nie chcę, żebyś znikał, i to jeszcze na zawsze.

Mama, moja Irina najdroższa, słuchając o tym, że chcemy dalej walczyć, powiedziała: "Wiesz... ja też za Tobą płakałam, martwiłam się, bo nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzisz, wiem, że Cię boli. Naprawdę płakałam." A mnie po tych słowach zatkało. Płakała? O moje złamane serce? Mama? Osoba, która tak rzadko okazuje uczucia i tak rzadko o nich mówi, zupełnie jak ja. "I cieszę się, że się dogadaliście, może jeszcze się ułoży, miejmy nadzieję, że tak."

Chciałabym, żebyś kochał mnie tak, jak ja kocham Ciebie. Chciałabym pomóc Ci dostrzec piękno i dobro tego uczucia, żebyś widział to, co ja. Chciałabym, żebyś uwierzył w to tak, jak ja. Żebyś uwierzył w moją wiarę, że można wszystko jakoś poukładać, żebyś sam zaczął wierzyć. Chciałabym, żebyś poczuł to, co ja. Nie mogę Cię tego nauczyć, zresztą co ja wiem o miłości - nic, ale mogę to pokazać. Zrobię wszystko co w mojej mocy, jeśli Ty tego chcesz. Jeśli chcesz walczyć, jeśli masz na tyle siły, by temu podołać. Jeśli nie masz żadnych wątpliwości. Potrzebujemy rozmów, potrzebujemy szczerości nieodkładającej się w czasie, potrzebujemy siebie nawzajem, jakkolwiek by nie było. Potrzebujemy tego, czego zabrakło wcześniej. Jest inaczej. Trudniej, ale to nie znaczy, że gorzej. I może tamta środa też była nam potrzebna, ten silny wstrząs, który poruszył Twoją duszę. Może tak miało być, by coś zrozumieć, coś zmienić, do czegoś dotrzeć. Wiem, że będzie bolało, kiedy powiem, że kocham i nie usłyszę odpowiedzi. Wiem, że nie każdy by to zniósł, ale ja spróbuję. Nie mogę się poddać, nie teraz.


Możecie powiedzieć, że jestem głupia i naiwna, możecie powiedzieć, że skazuję siebie na jeszcze większe cierpienie, możecie powiedzieć, że będę tego żałować, możecie powiedzieć wszystko, co chcecie. I może rzeczywiście jestem głupia i naiwna, ale kto nie zwariował z miłości, niech pierwszy mi to powie. Ja mam powód, by wierzyć, że to wszystko ma szansę trwać. Tym powodem jest moja miłość, którą w sobie noszę, którą chcę Mu przekazać. I wiem, że mimo wszystko, na nią zasługuje. Po prostu w to wierzę, a Wy?

26 listopada 2014

Jesteś jedynym, którego kocham, a teraz mówię "żegnaj"

Pamiętam, że myślałam o Tobie zanim spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy znaliśmy się tylko wirtualnie, gdy urwał nam się kontakt na kilka lat, gdy byłam w toksycznym związku bez miłości, który ściągał mnie na dno, kiedy zwątpiłam w całe dobro tego świata. Myślałam o Tobie cały czas. I gdy wysłałeś mi na gwiazdkę swoje zdjęcie znad morza, kiedy nie mieliśmy już kontaktu, podpisując się "twój przyjaciel". Wtedy marzyłam o tym, by tę przyjaźń przenieść do rzeczywistości, ale marzenia nie mają w zwyczaju spełniać się od razu. Kiedy w marcu tego roku tak z głupia zapytałam, kiedy w końcu odwiedzisz Kraków i Ty odparłeś, że możesz od razu, to pomyślałam, że żartujesz. Ale to działo się naprawdę. Jakie szczęście przepełniło moje serce, kiedy ujrzałam Cię po raz pierwszy wśród tłumu ludzi, kiedy mogłam Cię przytulić, usłyszeć Twój głos. Tak, to był najpiękniejszy moment w moim życiu. Najpiękniejszy, bo spełniło się moje marzenie, które marzeniem było od ponad ośmiu lat.

W maju zabrałeś mnie w góry. Gdyby to był ktokolwiek inny, nigdy w życiu bym się nie zgodziła. Mówili: "Z nieznajomym? Praktycznie obcą osobą, której jeszcze nie można ufać? Zwariowałaś?" Tak, zwariowałam, kompletnie oszalałam na Twoim punkcie. Wiedziałam, że nie będzie to zwyczajny wyjazd, wiedziałam, że moje życie zacznie nowy bieg, zmieni się o 180 stopni. Pamiętasz to? Oglądaliśmy jakąś kiepską komedię romantyczną, a Ciebie trafiał szlag. Zatrzymałeś film i powiedziałeś z wielkim trudem: "zakochałem się w Tobie, odkąd Cię tylko zobaczyłem", pamiętasz? A mnie, mimo, że się tego spodziewałam i miałam nadzieję, że tak właśnie będzie, zatkało. Odebrało mi mowę. No bo gdzie... zakochałeś się? Ty? We mnie? Niemożliwe. A jednak. Wtedy wszystko zaczęło się na dobre, nie wierzyłam, że można kogoś tak kochać, nie wierzyłam, że możliwe jest takie szczęście, taka miłość. Pierwszy raz uwierzyłam, że coś takiego istnieje. Pierwszy raz kogoś naprawdę pokochałam. Pokochałam Ciebie. A o miłości do Ciebie marzyłam zawsze. Zawsze wszystko i wszystkich porównywałam do Ciebie. Chyba już wtedy nie traktowałam Cię jako przyjaciela. Wtedy, gdy nasza relacja była taka nierealna. Już wtedy wiedziałam, że jesteś kimś wyjątkowym i wiedziałam, że dobrze mieć kogoś tak wyjątkowego w swoim życiu. Bogu dziękowałam, że Cię mam. Że jesteś moją miłością, tą pierwszą, prawdziwą. Myślałam, że na całe życie, bo przecież w taką miłość wierzę.

Kiedy zaczęło się psuć, ponad miesiąc temu, kiedy nie usłyszałam, że mnie kochasz, że tęsknisz, kiedy nasze rozmowy były coraz rzadsze, kiedy nie czułam wsparcia, gdy go potrzebowałam, kiedy nie interesowałeś się tym, co się ze mną dzieje... czułam, że coś jest nie tak. Do tej pory byłam pewna, że rozmowa wystarczy, by to naprawić. Przecież się kochamy, damy radę, znajdziemy sposób, by było jak dawniej. Nie przypuszczałam jednak, że ta miłość jest jednostronna. Nie przypuszczałam, że mnie nie kochasz, że nigdy mnie nie kochałeś. To ostatnia myśl, którą mogłabym do siebie dopuścić. I ta myśl teraz tak strasznie boli. Mam złamane serce i z tym sercem muszę żyć. A przecież mieliśmy plany, marzenia... chciałeś, żebyśmy razem zamieszkali, chciałeś wziąć ślub, kiedyś tam w przyszłości, ale chciałeś. Mówiłeś o tym. Nie rozumiem tylko po co, skoro od początku wiedziałeś, że nie czujesz do mnie tego, co ja do Ciebie? Dlaczego kłamałeś? Chyba wolałabym zdradę niż kłamstwo. Wtedy mogłabym Cię znienawidzić, a tak... nie potrafię. Nie potrafię Cię zwyzywać, nie potrafię mieć żalu, złości, nie potrafię mieć tych negatywnych emocji względem Ciebie. Bo przecież Cię kocham.

Myślałam, że będziesz moim księciem z bajki. Moją miłością po wieki wieków. I będziesz, tylko teraz bez wzajemności, znowu w myślach, znowu w marzeniach. To cholernie paskudne uczucie, wracać do początku. "Takie słoneczko jak ty, zasługuje co najmniej na księcia z bajki", pamiętasz? Napisałeś mi to pięć lat temu, kiedy byłam w tym toksycznym związku. Najgorzej, że ja wciąż mam w zeszycie wszystko, co wtedy napisałeś. Najgorzej, bo teraz boli bardziej. Zawsze chciałam, byś Ty był tym księciem. Głupia jestem, że wierzę w tę jedną prawdziwą miłość na całe życie. Głupia, bo teraz tę miłość straciłam na zawsze. Chciałam walczyć, naprawdę. Nigdy nie zwątpiłam, nigdy nie pomyślałam, że to może być koniec, uważałam, że miłość wszystko przetrwa. Ale co to za miłość, kiedy na pytanie czy mnie jeszcze kochasz?, odpowiadasz no właśnie... chyba powinniśmy zostać przyjaciółmi. Rozmowa, podczas której chciałam wszystko naprawić, tak naprawdę wszystko zniszczyła. Ale tego nie dało się uniknąć, prawda? Nie wiedziałeś jak to zrobić, a ja tym pytaniem przyspieszyłam to, co i tak by się wydarzyło.

"Może teraz popełniam największy błąd w życiu (...)" Proszę, nie chcę tego słuchać. Nie chcę słuchać kolejnych kłamstw, kłamstw, którymi karmiłeś moje serce od samego początku. Boże, to straszne. Gdybyś mnie kochał choć przez chwilę, choć przez jeden dzień... a tu nawet to pierwsze "zakochałem się w Tobie" było kłamstwem, jak się okazuje. Idealnie zagrałeś swoją rolę. Mógłbyś dostać oscara, serio, masz talent. I nie wiem, czy mogę Ci to wybaczyć. "Kiedyś na pewno", powiedziałam. Kiedyś. Pieprzone kiedyś. Jak obietnice bez pokrycia, jak ciosy zadawane prosto w serce bez żadnego poczucia winy. Teraz, gdy krwawi, jest Ci przykro? Za późno, zdecydowanie za późno. I nadal nie potrafię Cię znienawidzić. Nie chcę. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z własnej głupoty. Ale... ja po prostu wiem, jaki jesteś. Jesteś wspaniałym człowiekiem, masz mnóstwo zalet, za wiele rzeczy można Cię podziwiać. Nosisz w sobie wiele dobrych emocji, wiele dobrych myśli, bo Ty sam jesteś dobrem w całej swojej okazałości. Dlatego straciłam dla Ciebie głowę. Dlatego zawsze moja dusza będzie przy Tobie, jakaś jej część, choćby niewielka, ale będzie. Tak było zawsze, tak jest i tak będzie, to nigdy się nie zmieni.

- Wiem, że mnie nie kochasz, ale chciałabym, żebyś pamiętał, że...
- Lepiej nic nie mów, proszę.
- Ale wiesz?
- Wiem. 

Mimo, że wiesz, to ja i tak to muszę z siebie wydusić. Chcę, żebyś pamiętał, że zawsze będę Cię kochać. Że jesteś moją pierwszą miłością i pozostaniesz nią na wieki. Że nigdy nikogo nie pokocham tak jak Ciebie. Mimo tego, co dziś usłyszałam, mimo bólu, który rozrywa moje serce na kawałki, mimo duszy, która wyje z rozpaczy i bezradności, mimo tego, że jestem tak beznadziejna, że o tym piszę. Mimo wszystko. Mogłabym napisać o wiele więcej, tyle teraz we mnie siedzi, ale po co? Muszę z tym żyć i nie mam prawa mieć nadziei, że cokolwiek się zmieni. Bo się nie zmieni. Zostańmy przyjaciółmi. I tego się trzymajmy. Ty odchodzisz, ale ja zostaję. Zostaje też moja miłość do Ciebie. Zostają łzy, które muszę z siebie wylać, żeby poczuć się choć trochę lepiej. Zostają rany, które tak naprawdę nigdy się nie zagoją. Bo czas nie leczy ran. Ale pewnego dnia się z tym pogodzę, któregoś dnia to zrozumiem, bo przecież nie można mieć człowieka na własność, jak mi to kiedyś Kordian powiedział. Miał cholerną rację, jak zawsze zresztą. Żegnam się z Tobą jako swoją miłością, a przyjaźń? Jeśli dasz mi powód, to w nią uwierzę. Uwierzę w Twoją przyjaźń, tak, jak kiedyś uwierzyłam w miłość.


"I przełknę swoją dumę,
Jesteś jedyną, którą kocham
a teraz mówię "żegnaj"

Powiedz coś, bo się poddaję
Przepraszam, że nie potrafiłem do Ciebie dotrzeć
Wszędzie bym za Tobą poszedł
Och, powiedz coś, bo poddaję się i pozwalam Ci odejść
"

18 listopada 2014

Jaka róża, taki cierń

Od trzech tygodni próbuję oszukać sama siebie, że moja miłość jest miłością idealną, jak to mam w zwyczaju sobie wyobrażać, zważając na fakt, że przecież miłość to uczucie wzniosłe i piękne, mimo, że czasem daje nieźle popalić. A tak naprawdę tłumię w sobie jedno wypowiedziane zdanie, którego za cholerę pozbyć się nie mogę, które truje moją duszę tak bardzo, że widzę siwy dym jak po reakcji chemicznej w laboratorium. Jednak dobrze, że zostało wypowiedziane. A że nie mam pojęcia co z nim zrobić, to już inna sprawa. Od dwóch i pół tygodnia dostrzegam sens tych słów, trochę inny, ale wszystko wpada do tego samego źródła, więc suma summarum, oszukuję siebie jakby trochę mniej. Z kolei od jedenastu dni natłok tych myśli i wydarzenia, które się za mną wloką jak cień, sprawiają, że straciłam całą radość życia, że przestałam czuć się ważna, kochana. Od jedenastu dni, od momentu kiedy dowiedziałam się, że nie ma wśród nas Królika (miałam o nim napisać, ale nie potrafiłam, zbierając się na odwagę udało mi się wyrzucić z siebie cały żal, który ostatecznie pozostał w wersji roboczej i pozostanie tam chyba po wieki wieków). Od momentu, w którym potrzebowałam pocieszenia, mimo wszystko, by mieć wystarczająco dużo siły, żeby wspierać innych, którzy bardziej tego potrzebują. Chciałam otrzymać to wsparcie od mojego Strzelca (tak zamiast P.), liczyłam na to, ale przeliczyłam się, kolejny już raz. To rozczarowanie rozbiło moje serce na milion małych kawałków.




"Szkoda, że musiałeś się oddalić
Bo przydałoby mi się jakieś towarzystwo
Na tej drodze, na drodze, na której dziś się znajduję"

6 listopada

- Wiesz, nie jest źle, ale dostałam bardzo smutną wiadomość i nie potrafię sobie z tym poradzić. - wyżaliłam się Strzelcowi przy pierwszej lepszej okazji.
- Cokolwiek złego się nie stało, nie martw się, be happy.
- Nie mogę się cieszyć, gdy ktoś umiera. - próbowałam wzniecić w nim chociaż trochę empatii, niestety wysiłek ten poszedł na marne, bo odparł jedynie:
- To co innego... współczuję.

Tak teraz wygląda prawdziwe współczucie i zainteresowanie ze strony ukochanej osoby? Może ja coś przeoczyłam, może trzeba samemu wykładać kawę na ławę i błagać o odrobinę zrozumienia?

 8 listopada - do Asi

Teraz jestem taka samotna, bez wsparcia. Choć wcale nie powinnam go potrzebować. Ale chciałabym... od Strzelca najbardziej. (...) 

12 listopada, rozmowa z Asią

- Co z tym P.?
- (...) Może przesadzam, ale on nie może być przy mnie tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Chyba mu się wydaje, że na tym polega miłość. Gdybym się rozchorowała, nie zatroszczył by się o mnie, tylko poczekał, aż wyzdrowieję. Gdybym była smutna z albo bez powodu, to zrobiłby tak, jak teraz, nie zwrócił na to uwagi. To tak strasznie boli, kiedy znika, gdy go potrzebuję.
- Tym razem to on przesadza i mam ochotę dać mu za to po uszach. (...) Powinnaś mu powiedzieć, że on powinien być Twoim przyjacielem, a przyjaciel troszczy się cały czas, a nie tylko wtedy, gdy sobie przypomni. Powinien być tą osobą, która ociera łzy i podnosi na duchu.

12 listopada, myśli wyrwane

Jesień staje się coraz smutniejsza, zupełnie jak moja miłość. Moja miłość traci blask w takie dni, jak teraz. Dni pełne milczenia, braku wsparcia, słów pocieszenia, gdy mi źle, gdy się martwię, gdy mam problem. Braku wsparcia, gdy najbardziej go potrzebuję. Wtedy jest mi jeszcze gorzej. Znika i wraca, gdy wie, że smutek odszedł w siną dal, że problem został rozwiązany, że poradziłam sobie z tym sama. Więc po co jest? Nie radzę sobie.

Boli mnie taka miłość. Boli mnie serce, gdy o niej myślę. Boli mnie ta bezradność, ale mam nadzieję, że to uczucie nie przeminie wraz z odchodzącą jesienią.

14 listopada

Po dwóch tygodniach od ostatniego spotkania, przyjechał. Przyjechał, bo wiedział, że zawalił, obiecując odwiedziny i nie dotrzymując tej obietnicy, nawet mnie o tym nie informując. A ja wciąż taka roztrzaskana na kawałki... Co mi przyszło z tej wizyty, kiedy nie byłam w stanie powiedzieć Strzelcowi tego, co mnie tak bardzo rani i bez czego nie mogę ruszyć do przodu. Nie mogę udawać, że jest okej. Nie mogłam nic powiedzieć, kiedy w mojej obecności planował ten wyjazd do Mediolanu, wyjazd, który na samą myśl ściska mnie za serce. Ale nie mogłam mu zabronić, i tak by nie posłuchał. Zawsze robi to, co chce. A ja przecież nie chcę, by czuł się ograniczony przez jakieś moje fanaberie.

Gdybym miała okazję pojechać do Włoch po okazyjnej cenie, to pierwszą osobą, która przyszłaby mi na myśl, żeby zabrać ją ze sobą, byłby Strzelec. I gdyby okazało się, że nie może - zrezygnowałabym. Chociaż ewentualnie mogłabym zabrać bliskich znajomych, ale nie kompletnie obcych ludzi. I pisząc mi, że tylko mnie będzie tam brakować, uwierzę? Gdyby tak rzeczywiście było, to by nie pojechał albo zmartwił by go fakt, że nie jadę. A tu ani jedno, ani drugie. Dla niego najważniejsze jest to, że pojedzie, a nie to, z kim pojedzie. To boli mnie najbardziej. Z tego powodu jest mi przykro. Serce mi pękało, kiedy opowiadał z entuzjazmem jak to ma wyglądać, nie zważając na to, że ja nie jadę.

- Więc jednak jedziesz?
- Dlaczego mam nie jechać? Ty nie chciałaś... a ja nie wysiedzę, przecież wiesz.

Jemu nie chodzi o osoby, z którymi tam będzie, bo nawet ich nie zna, a o to, że po prostu nie będzie siedział w domu, gdy ma wolne. Musi być w ruchu, pojechać gdzieś, coś zwiedzić. Gdzie tu chodzi o mnie? Że niby będzie mu brak? Serio? Na co dzień mu mnie nie brakuje, mimo, iż widujemy się dwa razy w miesiącu, a co dopiero na spontanicznym wypadzie do Włoch...

Wiem, że Strzelec jest wolny jak ptak, niech frunie gdzie tylko zapragnie, przecież i tak wróci. Powinnam to rozumieć, bo ja jestem jak ten kot, który potrzebuje samotności, ciszy, potrzebuje chodzić własnymi ścieżkami. Kot, który jeszcze nie miał okazji odczuć tego tak, jak ptak odczuwa swoją wolność. Jednak on nie potrafi mnie zrozumieć, nie poznał jeszcze chęci mojej kociej indywidualności, chęci, która nie ma potrzeby, by się ujawniać.

Smutne jest też to, że bardziej martwią i troszczą się o mnie inni, a nie on. Że po pół słówkach wiedzą, że coś nie gra i próbują nadać temu graniu brzmienie. A on, znając pełen repertuar, nie potrafi wydobyć żadnego czystego dźwięku. Mam ochotę płakać, aż zabraknie mi łez. To takie przewidywalne, co? Mam ochotę zniknąć, by nikogo na ten widok nie skazywać (choć i tak nikt nie patrzy, więc co za różnica).
Kiedy odjeżdżał, myślałam, że nie wytrzymam i wyrzucę z siebie cały ten ból, który nieświadomie mi zadaje. Nie mogłam wydusić słowa, gdy pytał, dlaczego się nie uśmiecham.
- Przecież Asia przyjedzie, powinnaś się cieszyć.
- Cieszę się, bardzo się cieszę.
- Jakoś tego nie widać. Nie masz powodów do szczęścia, prawda? Nic nie mówisz...
Dobrze, że wygłaszając ten monolog, przytulił mnie najmocniej jak tylko potrafi i nie zauważył, jak męczę się z tym, by powstrzymać łzy.
- Tylko o mnie nie zapomnij, jak tam pojedziesz. Mam nadzieję, że w piątek się zobaczymy.

18 listopada

Dziś po południu wyjeżdża, a od piątkowego spotkania nie mam z nim żadnego kontaktu. Czemu mnie to nie dziwi? Jestem pewna, że gdy będzie już w tym Mediolanie, nie dostanę ani jednej wiadomości, że jest na miejscu. Wtorek zapowiada się więc dość płaczliwie. Jak dobrze, że Asia przyjeżdża w środę, nie będę miała czasu na myślenie, na łzy, w końcu mamy tyle do nadrobienia. A choćbym nawet płakała... całe szczęście nie będę musiała kolejny raz ocierać łez o poduszkę, nie będę musiała otulać się kołdrą z nadzieją, że to ramiona, w których można ukoić smutek. Strzelec natomiast wraca do domu w nocy z czwartku na piątek. I może będzie na siłach, by przyjechać do Krakowa, żeby spędzić z nami chociaż kilka godzin. Ale przestałam liczyć na cokolwiek z jego strony. Liczę jedynie na to, że w końcu dowie się, co mnie boli. Że wybuchnę, siedząc z ukochanymi ludźmi nad zalewem nowohuckim, pijąc wino za Kordiana i za wszystko inne, za wszystko co leży nam na duszy, uwieczniając to na zdjęciach, żeby było co wspominać. Że wybuchnę, bo gdy się zobaczymy i pozna Asię, Patryka, to i tak w końcu zacznie opowiadać jak to było we Włoszech, a to przecież mnie zaboli. A jeśli nie wybuchnę, a smutek będzie spływał ze mnie strumieniami, a po winie nic mnie już nie zdziwi, to boję się, że zrobi to za mnie Asia. I wcale nie żartuję, naprawdę się boję, bo wszem i wobec wiadomo, nie da się ukryć, że Asia jest zdolna do wszystkiego.

Tymczasem jem mniej niż pięć razy dziennie, nie używam chusteczek do otarcia łez, sklecam te emocje z nadzieją, że nie uznacie mnie za histeryczkę i że dzięki temu będę miała w sobie więcej odwagi, by coś z tym zrobić. Tymczasem pragnę przetrwać dzisiejszy dzień, bo będzie najtrudniejszy do przetrwania, i kolejne dni, ale w kolejne sobie poradzę, bo nie będę sama. Z niecierpliwością więc czekam na jutrzejsze popołudnie, kiedy to w końcu będę mogła wyściskać Asika za wszystkie czasy na dworcu w Krakowie. Kiedy to wszystko, czegokolwiek nie zrobimy, będzie za wszystkie czasy.

13 listopada 2014

Liebster Blog Award II

Nie tak miał wyglądać mój kolejny wpis. Miało być emocjonalnie, prosto z serca, ale jedna historia została w zeszycie, druga utkwiła w wersji roboczej, bo ostatecznie zabrakło mi odwagi. Postanowiłam więc wywiązać się z kolejnej nominacji do liebstera, do której tym razem wytypowała mnie (Nie) Singielka. Szczerze, trudno było mi się do niej zabrać, ze względu na nie do końca łatwe pytania, więc na wasze szczęście, nie rozpiszę się za bardzo. Cóż... miejmy to już za sobą!

1. Żałujesz swojego wyboru studiów bądź szkoły średniej?

Z reguły niczego nie powinno się żałować, niezależnie od tego, czy przyniosło nam to więcej szkody niż pożytku, ale takie nakazy co się powinno, a czego nie, można sobie wsadzić gdzieś. W pierwszej chwili pomyślałam, że tak, że żałuję szkoły średniej, że mogłam iść tam, gdzie naprawdę chciałam, a tak skazałam siebie na cztery lata w technikum architektury krajobrazu z ludźmi tak niezgranymi, że aż serce bolało. Z ludźmi, którzy stali się sobie bliżsi jako jedność dopiero w ostatniej klasie. Ale później pomyślałam, że gdybym tam nie trafiła, nie poznałabym takich, a nie innych ludzi, nie wydarzyłyby się rzeczy, które się wydarzyły i które dużo mnie nauczyły, mimo, iż obfitowały w wiele łez, smutku, cierpienia i porażki. Ale takie sytuacje uczą najbardziej. Gdybym nie trafiła tam, nie byłabym tu, gdzie jestem teraz. Więc jeśli mogę to podzielić, to żałuję tylko 10% - że nie wybrałam kierunku, który naprawdę mnie wówczas interesował, a pozostałe 90, wiadomo już, prawda? Co do kierunku studiów, to nie żałuję, bo nie studiowałam. Chodziłam do policealnego studium na administrację i właśnie w tym roku skończyłam. Ale nie żałowałam ani przez chwilę, to była chyba jedna z najlepszych decyzji, jaką podjęłam w życiu.

2. Czego wolałabyś oszczędzić swoim dzieciom?

Wszystkiego co złe, to oczywiste. Nie chodzi mi o błędy, które popełniamy i które dzieci też mają prawo popełniać, a o to, na co kompletnie nie mamy wpływu. Cierpienie, ubóstwo, głód, poważne choroby, strata najbliższych... Nie uchronię ich od tego, co nieuniknione. Ale gdybym mogła, wzięłabym to na siebie. Chyba nie ma nic gorszego dla matki jak cierpienie ukochanych dzieci.

3. Jesteś za aborcją?

Nie wiem. Dla mnie to temat, w którym moje zdanie może się zmienić w każdej chwili. Bo wszystko zależy od sytuacji, w jakiej znajduje się kobieta, która decyduje się na tak okrutny krok i od jej stanu psychicznego. Nie można mierzyć wszystkich jedną miarą. Aczkolwiek ja osobiście, nie potrafiłabym poddać się aborcji, bez względu na wszystko. Nie potrafiłabym znieść myśli, że zabiłam maleńką, niewinną istotę, którą miałam pod sercem. To tak, jakbym zabiła siebie. A to jest tchórzostwo. Fakt, że ja nie byłabym w stanie tego zrobić, nie oznacza, że jestem temu całkowicie przeciwna. Zrozumiałabym, jeśli miałabym ku temu podstawy, ale to nie zmienia tego, że po prostu nie wiem. To trudne.

4. Co sądzisz na temat eutanazji?

Nie mam wyrobionego zdania na ten temat, bo tak jak w poprzednim pytaniu, to zależy od sytuacji. Odbieranie człowiekowi życia, żeby nie cierpiał... nie wiem. Odebranie tego życia jest tragiczną decyzją dla tych, którzy muszą ją podjąć, przecież sami decydują o tym, czy poddać eutanazji bliską im osobę. I to jest cierpienie. Decyzja jest cierpieniem, śmierć jest cierpieniem, ale z drugiej strony patrzenie na ból tej osoby, też jest cierpieniem. To tak jakbyśmy stali między młotem a kowadłem.

5. Jesteś osobą wierzącą?

Tak. Mimo, iż nie podoba mi się wszystko to, co głosi kościół, to wierzę w Boga. Oddzielam te dwie kwestie, choć może wcale nie powinnam, ale dzięki temu moja wiara jest mocniejsza, a to jest przecież najważniejsze. Dzięki temu zaczynam inaczej patrzeć na pewne sprawy. Na miłość, na rodzinę. Dzięki temu ma to dla mnie sens. Kiedyś wątpiłam, bardzo. Ale teraz już nie wątpię, teraz jest lepiej. 

6. Byłabyś w stanie zdecydować się na zabieg in vitro?

Myślę, że tak. To bardzo trudny proces, długotrwały, zawsze może się nie udać i trzeba być gotowym na to, by poddawać się kolejnym próbom. Nie jest to proste, a ja szybko tracę siły i wiarę, że w końcu będzie dobrze. Dlatego tylko tak myślę, ale nie mam pewności, czy rzeczywiście byłabym w stanie zdecydować się na in vitro.

7. Wolisz kochać czy być kochana?

Jedno bez drugiego nie ma racji bytu, jedno bez drugiego zawsze będzie dla kogoś nieszczęściem, dlatego chcę kochać i być kochana.

8. Chciałabyś utrzymywać ze mną kontakt prywatny?

Wszystko idzie ku temu tak, jak powinno, więc wiesz... :) A w przyszłym roku widzimy się w Krakowie i nie ma, że nie!

9. Dlaczego postanowiłaś zacząć prowadzić swojego bloga? Jaka wiąże się z nim historia?

Historii nie ma. Mając trzynaście lat, Edi - koleżanka z klasy, namówiła mnie do założenia bloga, a ja lubiąc pisać, od razu się zgodziłam. Wtedy panowała epoka pokemonów i pisania trawką (Boże, widzisz i nie grzmisz), modne też było streszczanie minionego dnia, zwłaszcza wśród gimnazjalistów, więc nie zaczynałam zbyt ambitnie. Jednak od tego czasu nie mogę zapomnieć o blogowaniu, a pisanie stało się moją największą (i w sumie jedyną) pasją.

10. Co robisz w wolnym czasie?

Nic. Serio. Jako osoba poszukująca pracy od roku, mam mnóstwo wolnego czasu i nie mogę powiedzieć, co lubię wtedy robić. Bo wtedy robię wszystko, byleby się tylko nie zanudzić na amen. Ale... gdybym na chwilę zapomniała, że jestem bezrobotna, to powiedziałabym, że w wolnym czasie czytam książki, słucham muzyki, robię zdjęcia i piszę, z każdą wolną chwilą coraz więcej. Bo to jest to, co uwielbiam.

11. Czujesz się na osobę w swoim wieku? Odpowiedź uzasadnij.

Oczywiście, że... nie. Czuję się jakbym miała 17/18 lat i chciałabym tyle mieć, mając podejście do życia takie, jak teraz. Wtedy to w ogóle byłoby wspaniale. Nawet nie wyglądam na swoje lata, więc zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie, jestem nastolatką, o. 

PS. Tak jak napisałam pod poprzednim postem i co się nie zmieniło to to, że nikogo nie będę męczyć swoimi pytaniami. Zero nominacji!

4 listopada 2014

Liebster Blog Award

Po raz kolejny zostałam nominowana do blogowej zabawy, tym razem przez Shadow, której dziękuję, bo to zawsze jest jakaś odmiana i okazja, byście dowiedzieli się trochę więcej o moim życiu. Od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru nikogo nominować, chyba, że ktoś bardzo chce, to nie ma sprawy. Mogę nawet ułożyć pytania, gdyby coś. A więc, zaczynajmy!

1. Sprawdziłaś kiedyś teorię "przez żołądek do serca"? Jeśli tak to czy udało Ci się uwieść drugą osobę?

Z tego co pamiętam, to nie zdarzyło mi się wprowadzić tej teorii w praktykę. Czasem coś tam upichciłam (ciasta mi jakoś wychodzą), żeby trochę zabłysnąć, połechtać swoje ego i oczywiście, żeby sprawić drugiej osobie przyjemność, ale nie miałam na celu jej uwieść, bo jakże bym mogła, nie mając pojęcia o afrodyzjakach działających zarówno na żołądek, jak i na serce. Zresztą, marna ze mnie uwodzicielka, zwłaszcza w gotowaniu, w którym jestem kompletną ofermą.

2. Jakie byłyby Twoje 3 życzenia do złotej rybki, jakbyś ją złapała? 

Jeść kawior, pić szampana i spać na pieniądzach do końca życia.

Oczywiście, żartuję :) Moje życzenia byłyby bardziej przyziemne, ale trochę ich jest, więc muszę się chwilę zastanowić. Ale przede wszystkim...

I: Chciałabym kochać i być kochaną do końca życia przez jednego mężczyznę. Tak, jestem naiwna i mimo wszystko ciągle wierzę w prawdziwą miłość aż po grób, zwłaszcza, gdy patrzę na swoich rodziców. Poza tym... ostatnio rodzina zaczęła być dla mnie sensem życia, do niedawna w ogóle o tym nie myślałam, ale teraz rozumiem dlaczego jest najważniejsza. A o prawdziwą, szczęśliwą i kochającą się rodzinę jest bardzo ciężko.

II: Chciałabym, żeby moi rodzice, bliscy i przyjaciele byli zdrowi i zawsze mieli u boku kogoś, kto im pomoże bez względu na wszystko. Kiedy u nich wszystko będzie dobrze, to i ja będę szczęśliwa.

III: Nie chcę być bogata, ale chciałabym, żeby nigdy nie zabrakło mi na chleb, żebym mogła żyć jak należy i spełniać marzenia (niestety do zrealizowania większości potrzebne są pieniądze). Tak, jestem trochę materialistką, ale wiem, że pieniądze mimo, iż nie są najważniejsze, to są potrzebne do życia.

3. Twoja największa słabość...?

Ogólna forma tego pytania jest mi jak najbardziej na rękę, więc tak... mam tendencję do nadmiernego rozmyślania o życiu, nad którą chyba nigdy nie uda mi się zapanować.

Zawsze się denerwuję, boję, stresuję lub martwię. Na przemian, a w najgorszym wypadku, wszystko na raz. Dzieje się tak zwłaszcza, gdy wcale nie powinnam. I to jest największa słabość. Silniejsza ode mnie.

Lubię piwo i to bardzo. W tym przypadku przejawiam cechy męskie, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Najbardziej gustuję w desperadosach.

4. Jesteś rannym ptaszkiem czy nocnym markiem? 

Szczerze, ciężko stwierdzić. Chociaż nie... rannym ptaszkiem nigdy nie byłam, nie jestem i na pewno nie będę. Przecież ja tak bardzo celebruję możliwość wylegiwania się w łóżku jak najdłużej. Co do nocnego marka, to tu mam niewiadomą, bo co to właściwie znaczy? Najwcześniej kładę się o 22, najpóźniej o 2-3 nad ranem (nie mam na myśli imprez, bo wtedy zdarza się jeszcze później, wiadomo), a kiedy już się położę to minie godzina albo dwie zanim uda mi się zasnąć. W międzyczasie słucham muzyki, żeby sen przyszedł szybciej i żeby odpłynąć sobie w ten mój piękny raj, za którym tęsknię całymi dniami.

5. Skąd bierzesz inspiracje na swojego bloga?

Inspirację mogę znaleźć wszędzie. Największą są ludzie, ich uczucia, relacje międzyludzkie, postrzeganie świata, styl bycia i moje własne życie. Czasem wystarczy jakieś słowo z ust bliskiej osoby, jakiś pogląd, który sprawi, że w mojej głowie pojawi się tysiąc myśli wartych zapisania. Czasem wystarczy widok padających promieni słońca na pachnący jesienią park albo wyjście na wino z przyjaciółką, Czasem wystarczy spojrzenie na kogoś lub na coś, jakiś cytat, tekst piosenki, dźwięk, film, (nie)zwykłe wspomnienie. Mogłabym wymieniać bez końca. To po prostu jest moment, iskra i już wiem. Jak nagłe przyspieszenie bicia serca. Życie jest piękne, ludzie są piękni, ich historie są piękne i to jest właśnie skarbnica inspiracji.

6. Wolisz obcasy czy adidasy?

Z reguły stawiam na wygodę, ale wolę obcasy. Nie chodzi mi tu stricte o szpilki, bardziej o koturny albo słupki, ale kto by tam na nazewnictwo zwracał uwagę. Lepiej się w nich czuję, dzięki nim moja sylwetka jest bardziej proporcjonalna, a kilka cm więcej dla mojej osoby jest jak najbardziej wskazane.

7. Kawa czy herbata?

Zdecydowanie herbata. Koniecznie w ulubionym kubku (a mam ich mnóstwo!) i koniecznie z cytryną, zwykłym niezwykłym składnikiem. Mimo, że kawę też lubię, to jednak herbata wygrywa bez żadnego cienia wątpliwości.

8. Makaron czy ryż?

Zróbmy wyliczankę. Siekiera, motyka, bimber, szklanka... dobra, pomidorową preferuję z ryżem, uwielbiam gulasz z ryżem, ale makaron jest dla mnie number one, ale tylko prosty, to znaczy nitki. Zwał jak zwał, mniejsza o to. W końcu makaron to makaron, bez względu na rodzaj.

9. W ludziach cenię...

Przede wszystkim szczerość i empatię, umiejętność zrozumienia drugiej osoby, nawet jeśli ma się inne poglądy. Lubię, gdy ludzie nie udają nikogo, są sobą mimo wszystko, gdy są godni zaufania, mają ambicje, dążą do celu, nie poddają się. To trochę trudne pytanie, bo tak naprawdę każdy człowiek jest inny, ma swoje wady i zalety, dzięki czemu tworzy jakąś indywidualność, a ja bardzo wiele rzeczy cenię w człowieku, jednak co cenię bardziej lub mniej zależy od tego, jaki ten człowiek jest. I może właśnie ta indywidualność jest kluczem, najważniejszym punktem tej odpowiedzi.  

10. Twoje ulubione wspomnienie z dzieciństwa...

Nie mam jakiegoś szczególnego wspomnienia, które wyryłoby mocny ślad w moim sercu. Całe dzieciństwo było wspaniałe, mimo różnych złych momentów. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to zdjęcie, na którym pozuję razem z bratem, w biało-różowej sukience, a w tle widać bajkowy ogród, pełen przeróżnych, kolorowych, pięknych kwiatów, ogród, za którym teraz tak bardzo tęsknię. Przypomniały mi się też chwile, gdy co niedzielę z tatą oglądałam w telewizji "disco relax", byliśmy niewiarygodnymi fanami tego programu. Teraz, mimo iż kocham rocka i reggae, wiem, dlaczego nie czuję nienawiści do disco polo i dlaczego jestem w stanie znieść tę muzykę, gdy mój brat non stop puszcza ją podczas jazdy samochodem. A może po prostu jestem tolerancyjna na wszelakie rodzaje muzyki.

11. Jaką książkę możesz polecić na jesienne wieczory?

Odkąd skończyłam szesnaście lat przestałam czytać książki dla przyjemności, towarzyszyły mi tylko lektury szkolne. Jednak postanowiłam to zmienić, bo w książkach tkwi tyle magii, jakiej nie można sobie wyobrazić. We wrześniu zaopatrzyłam się w upragnioną książkę Piotra Adamczyka, która idealnie pasuje do jesiennej melancholii, warto więc usiąść z kubkiem gorącej herbaty, otulając się kocem i pozwolić sobie przenieść w zupełnie inny świat, jakim jest "Dom tęsknot". Opowiada on o pewnej wrocławskiej kamienicy, która aż kipi tęsknotą na wszystkie możliwe strony. Tęsknotą za wolnością, szczęściem, spokojem, miłością... nawet nie jestem w stanie tego opisać. Zresztą, nie jestem dobra w recenzowaniu, a dobra książka obroni się sama, więc przytoczę kilka jednych z najpiękniejszych słów.


"Nie wiem, dlaczego ludzie mówią, że cuda się nie zdarzają. Przecież ty mi się zdarzyłaś."

"Moje wymarzone miejsce na ziemi nie ma stałych współrzędnych geograficznych, przesuwa się wraz z tobą i jest dokładnie między twoim lewym ramieniem i uchem."

"Powiedz, że mnie kochasz, to krótkie zdanie, wypowiedz je jak zaklęcie, a zrobię sobie z niego tatuaż w samym środku serca."

"Czasami człowiekowi się wydaje, że idzie ulicą marzeń, a przy jej końcu okazuje się, że to ślepa uliczka."

"Tęsknota to piękne uczucie. Podobne do miłości, ale smutniejsze. Tęsknota to takie uczucie jak smutna miłość. Uczucie rozpamiętywania tego, co było najpiękniejsze, i zapominania tego, co było złe. Przypominania sobie rzeczy, które w ogóle się nie zdarzyły, i życia z nadzieją, że jeszcze się kiedyś powtórzą."

"Tęsknota lepsza jest od samotności, bo w tęsknocie jest się we dwoje, choć tej drugiej osoby w tej chwili nie ma. Tęsknota za czymś, co się na pewno stanie, za kimś, kto na pewno przyjdzie, jest radosną tęsknotą."

"(...) i nagle jedno wiem już na pewno i zapamiętam to na całe życie - że tęsknić można nie tylko za czymś, co zdarzyło się dawno, lecz także za tym, co było przed chwilą."

"Powieść, podobnie jak kobieta, powinna pozostawiać uczucie niedosytu - dobre historie kończą się tam, gdzie chciałbyś je zacząć."

A na koniec, żeby nie było aż tak romantycznie...

"Wydawało mi się dziwne, że wszyscy po kolei odwracają się do siebie tyłem, każdy z własnego nieznanego innym powodu, i patrzą w dal, jakby wzrokiem szukali pocieszenia u kogoś, kogo w tej dali nie ma. A może jest, ale jeszcze dalej, niż można z okna zobaczyć, i oni patrzyli w tę dal jeszcze dalszą, dla pozostałych niewidoczną."

"Najgorsze było jednak to, że coś złego działo się także w naszej rodzinie. Coś nienazwanego jeszcze, niewypowiedzianego, czającego się na razie poza słowami. Coś, co było dopiero w intuicji, tonie głosu i coraz częstszym zniecierpliwieniu. Zniecierpliwieniu ojca i rozdrażnieniu matki."

"Jak wy możecie żyć w tym kraju, wokół bieda, głupota i komuniści. Mam alergię, ale nie na pyłki czy jakieś kwitnące krzewy, mam alergię na głupotę. Nie mógłbym tu mieszkać. W Polsce głupota kwitnie niezależnie od pory roku."

Takich wyłapanych ulubieńców mam o wiele więcej, a książki jeszcze nie skończyłam czytać. I to jest właśnie przykład jednego z ogromu możliwości czerpania inspiracji. "Dom tęsknot" jak najbardziej polecam!